Zima
w stolicy Irlandii była nawet chłodniejsza niż w Londynie. Dublin
pokryty był puszystą, śnieżną kołderką, której stale
przybywało. Nie było to dla Ariel problemem, wręcz przeciwnie –
nie wyobrażała sobie świąt bez białego puchu.
Taksówka
zatrzymała się przed zajazdem do domu jej ojca. Jej rodzinnego
domu, który kochała całym sercem. Niezdarnie wygrzebała się z
pojazdu, kierowca pomógł jej wyciągnąć bagaż i zanim zdążyła
się obejrzeć już go nie było. Przystanęła na chodniku lustrując
wzrokiem budynek. Jednorodzinny domek z piętrem i sporym ogrodem,
który przez spory odcinek czasu zamieszkiwała tylko jedna osoba.
Westchnęła melancholijnie i pociągnęła za rączkę walizki
kierując się w stronę drzwi. Szła powoli, głęboko wciągając
powietrze, jakby chciała napełnić płuca znajomym powietrzem do
granic możliwości. Mimo że od dwóch, niemal trzech, lat to
stolica Wielkiej Brytanii oficjalnie była jej domem, to miejsce, ten
dom i atmosfera panująca w Dublinie na zawsze była jej drugim
miejscem na Ziemi.
Siłowała
się z walizką usiłując wciągać ją po schodach. Szło jej
całkiem nieźle, choć nie można powiedzieć, że dobrze. Ciężka
torba uparcie chciała pozostać stopień niżej. Po kilku
mocniejszych szarpnięciach w końcu stała na szczycie schodów.
Odetchnęła głęboko i nacisnęła guziczek dzwonka do drzwi. Nie
obawiała się przyjazdu tutaj, nie obawiała się ludzi, którzy
przecież byli jej bliscy. Obawiała się niewygodnych wspomnień,
które z powodzeniem maskowała, które jednak lubiły wracać w
takich nostalgicznych momentach jak wspólnie, rodzinnie spędzany
czas.
-
Moja mała myszka! Chodź no tu, kurduplu!
Zza
drzwi wyłonił się wysoki mężczyzna. Szeroko uśmiechał się do
dziewczyny i gestem zachęcił do wejścia. Na włosach nadal nie
było ani śladu jego wieku, ciemne blond pokręcone kosmyki opadały
bezładnie na jego czoło. Broda przyprószona rudawym zarostem
również odejmowała mu lat. Na pierwszy rzut oka można było
stwierdzić, że jest to ojciec Ariel, mieli te same bystre, zielone
oczy oraz dość bladą cerę ze sporą ilością jasnobrązowych
piegów. Kiedy, śmielej już, przekroczyła próg domu zatopił ją
w niedźwiedzim uścisku, jak gdyby nie widział jej przez pół
życia. Choć tak naprawdę było to tylko kilka miesięcy,
dziewczyna zawitała tam podczas jego czterdziestych piątych
urodzin.
Odwiesiła
kurtkę na wieszak, a lekko przemoknięte buty postawiła tuż pod
szafką. Już czuła się jak u siebie. Z kuchni dobiegł ją
promienny głos Paige, jej macochy. Uśmiechnęła się na myśl o
kobiecie i poszła do pomieszczenia, w którym potrafiły spędzać
godziny rozmawiając o głupotach. Oparła się o framugę drzwi
przyciskając biodro do drewna i zakładając ręce na piesi. Malutki
uśmiech nie schodził jej z twarzy kiedy obserwowała drobną
kobietę uwijającą się przy rozmaitych potrawach. Czasem była
bardzo nierozgarnięta, czekała więc aż zauważy, że w pokoju
jest więcej osób niż było przed momentem.
-
Ariel? Ariel, kochanie, w końcu jesteś! Tata mnie przestraszył, że
utknęłaś w burzy śnieżnej, nawet nie wiesz jak się bałam! W
końcu na starych śmieciach – zaśmiała się i również
przytuliła piegowatą.
W
większości przypadków, jakie były znane młodej Doyle, macocha
była kimś kogo omijało się szerokim łukiem, obgadywało z
przyjaciółkami i po prostu gardziło. Jej sytuacja przestawiała
się nieco inaczej. Naprawdę lubiła Paige, mogła nawet powiedzieć,
że ją kochała. Traktowała ją jak prawdziwą córkę, nie tylko
jak pasierbicę. Do tego uszczęśliwiała jej ojca, co sprawiało
radość także dziewczynie. Losy Ariel były dość poplątane, nie
tylko jej, ale także jej rodziców. Zanim jednak natłok myśli
zdążył nawiedzić rudowłosą, do kuchni wbiegło dwóch chłopców.
-
Cześć! - krzyknęli równocześnie przeciągając wyraz.
Sześcioletni
Ewan i siedmioletni Connor z wzajemnością uwielbiali swoją
przybraną siostrę. Nigdy nie pytali dlaczego nie są podobni lub
dlaczego dziewczyna mówi do ich mamy po imieniu. Po prostu ją
zaakceptowali, bo od zawsze z nimi była.
-
Przywiozłaś nam prezenty? - zapytał młodszy z braci. Na myśl o
kolorowych upominkach od starszej siostry świeciły mu się oczy, a
źrenice były rozszerzone jak u kota w ciemną noc.
-
Ja? A kim ja jestem? Poczekajcie do gwiazdki, może Gwiazdor uzna, że
byliście grzeczni i coś wam skapnie w przydziale – uśmiechnęła
się pokrzepiająco.
-
Ale... ale... ty zawsze... - zająknął się drugi.
-
Już dobrze, dobrze. Mam dla was trochę słodyczy, dostaniecie
wieczorem, zgoda? - ochoczo pokiwali głowami i zdawali się
zapomnieć o większych prezentach.
-
A... Luke? Przyjechał z tobą...?
-
Przykro mi skarbie, tym razem musiał zostać w Londynie. Nie martw
się, pozdrowię go od was.
Zawsze
kiedy pojawiała się w Dublinie miała wrażenie, że zmieniają się
tylko nazwiska. Będąc w Anglii na co dzień przebywała z
kochającym małżeństwem, Tonym i Sienną i dwójką ich
rozbrykanych córek, Claire i Chloe. W Irlandii zamieniała ich po
prostu na Dylana i Paige, i dwójkę rozbrykanych synów, to
wszystko.
Nie
zdążyła nawet przysiąść przy kuchennym stole, bo tata
natychmiastowo zawiązał jej na szyi fartuch i postawił przed nią
ulubiony kubek wypełniony czarną lecz słodką kawą. Upiła łyk i
odłożyła w bezpieczne miejsce.
-
W końcu na coś nam się przyda ta twoja szkoła kucharska.
Znalazłabyś pracę w zawodzie. Jakby co, to wiesz, u mnie drzwi są
zawsze otwarte – mrugnął do niej i zabrał się do wyrabiania
ciasta.
Te
kilka zdań skutecznie otworzyły wrota wspomnień i nic nie było w
stanie ich zamknąć.
Ponad
dwadzieścia lat temu, w jakieś upalne lato, gdzieś na zachodnim
wybrzeżu Anglii, spotkało się dwoje ludzi. Nie była to miłość
od pierwszego wejrzenia, prawdopodobnie w ogóle nie była to miłość.
Przynajmniej nie psychiczna. Ta dwójka ludzi nie wiedziała o sobie
prawie nic. Po prostu wspólnie spędzali czas rozkoszując się
każdą radosną chwilą. Być może gdyby nie jeden mały szczegół
mogliby nazwać te wakacje najlepszymi w życiu. Jednak bajka prysła
równie szybko jak się zaczęła.
Kobieta
oznajmiła, że jest w ciąży. Nie sądzili, że do tego dojdzie, w
ogóle się tego nie spodziewali. W pierwszych sekundach Dylan chciał
po prostu odwrócić się od Kristine, zostawić ją z przypadkowym
dzieckiem i wrócić do Irlandii. Coś go jednak tknęło, że nie
może tak skrzywdzić niewinnego maleństwa. Nie potrafił powiedzieć
dziewczynie, że ją kocha, że chce spędzić z nią resztę życia.
On tego najzwyczajniej w świecie nie czuł. Zaoferował jednak
pomoc, by nie wyjść na totalnego ignoranta.
Kristine
Murphy była jednak uparta i mimo wiedzy, że siedem lat starszy
mężczyzna mógłby się nią zaopiekować i dzieckiem odrzuciła tę
propozycję. Odesłała go tam, skąd pochodził i chciała urwać
kontakt. Nie do końca wyszło, choć mało brakowało. Wraz z ciążą
dziewiętnastolatka porzuciła plany o studiach i jakichkolwiek
wielkich wizjach na życie. Pogodziła się ze swoim losem, podjęła
kilka kursów by choć trochę podwyższyć swoje kwalifikacje i
znaleźć jakąś pracę. Wszystko szło dobrze, do czasu.
Urodziła
się dziewczynka. Dylan nalegał by dać jej nazwisko ojca, nieugięta
nastolatka przystała jedynie na dwuczłonowe nazwisko. W takim
wypadku na świat przyszła Ariel Murphy-Doyle. Imię w istocie
otrzymała po baśniowej małej syrence. Matka chciała przez to
pokazać, że dziewczynka pomimo braku jednego z rodziców może
znaleźć swojego księcia i żyć szczęśliwie. Ojciec nie wiedział
jeszcze, że nie dane będzie mu spotykać się z córką częściej
niż raz do roku.
Młoda
Angielka odkąd niemowlę skończyło dwa latka podróżowała z nim
po całym kraju. Mieszkały praktycznie w każdym możliwym
hrabstwie, zazwyczaj nie zatrzymując się w żadnym miejscu na
dłużej niż sześć miesięcy. Wydawałoby się, że nie mogą
znaleźć swojego miejsca i szukają tego jedynego. Prawda była
taka, że Kristine chciała odizolować Ariel od ojca.
Takie
podróżowanie nie przeszkadzało dziewczynce nazbyt, aż w mamie coś
pękło. Coraz mniej jadła, faszerowała się tabletkami, zmieniała
miejsce zamieszkania już nie co pół roku, tylko co kwartał.
Miewała bezsenne noce, czasem zdawała się rozmawiać sama ze sobą
w nikomu nieznanym języku. Kristine się staczała, jakaś
podejrzana choroba zżerała ją od środka.
Lato
2007 roku było dla małej Murphy-Doyle najszczęśliwszymi wakacjami
pod słońcem. Oderwała się od matki i mieszkania w Derby, w którym
nawiasem mówiąc spędziły prawie dziewięć miesięcy, na całe
trzy tygodnie. Obóz żeglarski w Waterloo był jej marzeniem od
wczesnego dzieciństwa, które w końcu miało się spełnić. To
właśnie tam spotkała Harry'ego, chłopca o dużych, zielonych
oczach, który przez blisko miesiąc był dla niej przyjacielem.
Kiedy
przyszedł czas roku szkolnego Kristine zapowiedziała, że tym razem
dziewczynka będzie się uczyć w innej szkole, oddalonej o kilkaset
kilometrów od dotychczasowego miejsca zamieszkania. Zapakowała
córkę i psa, Bowiego, z którym obsesyjnie jeździła na wystawy,
które regularnie przegrywał, do pociągu i pojechały do Szkocji.
Ariel nie miała żadnego kontaktu z małym Stylesem, nie mogła mu
więc powiedzieć, że nie mieszka już godzinę drogi od niego,
tylko cały kraj wzdłuż. Nie miała na to szansy, jej przyjaźń z
sympatycznym chłopcem po prostu, bez słowa pożegnania, się
skończyła.
Można
by myśleć, że robiło się tylko gorzej, ale w tamtym momencie do
akcji wkroczył Dylan Doyle. Dziewczynka miała już czternaście lat
i sąd mógł jej wysłuchać. Ona miała zaś do powiedzenia, że
pragnie zostać z ojcem i przybrać tylko jego nazwisko. Matka
również stawiła się na rozprawie, przy okazji zbadano ją i
uznano za chorą psychicznie. Od tamtego czasu nastolatka zamieszkała
z Dylanem i jego, młodszą o pięć lat, żoną, która spodziewała
się dziecka. Rozwiązanie przypadło na późny listopad tego samego
roku, a kolejnego roku na świat przyszedł kolejny przyrodni
braciszek. Stworzyli razem rodzinę, o której przez całe życie
mogła tylko marzyć.
Z
letargu wyrwał ją odgłos stłuczonej szklanki i siarczyste, trochę
niewyraźne przekleństwo płynące z ust taty. Uśmiechnęła się i
schyliła by pomóc w sprzątnięciu bałaganu. Przypominała sobie
tę historię prawie za każdym razem, kiedy tu była. Nie miała
ochoty wspominać matki, nie zastanawiała się nawet gdzie się
teraz znajduje i co się z nią dzieje. Wizje przeszłości same
nawiedzały jej głowę i nie chciały z niej wyjść, dopóki nie
dokończyły historii.
Od
natłoku myśli rozbolała ją głowa. Przeszła do salonu, gdzie
chłopcy niezdarnie próbowali ubrać choinkę. Świąteczne drzewko
było w opłakanym stanie, bombki i łańcuchy porozwieszane bez
żadnego pomyślunku wiły się między gałązkami. Z dezaprobatą
pokręciła głową i zabrała się za ozdabianie iglaka.
-
Ariel, Ariel, Ariel!
Czuła
jak coś niepokojąco rusza jej łóżkiem i usiłuje ją z niego
zwlec. Zamrugała kilkakrotnie i naciągnęła kołdrę na głowę
zerkając uprzednio na mały zegarek stojący na szafce nocnej. Było
ledwie kilka minut po dziesiątej, a ona miała wolne, co oznaczało,
że chciała się wyspać. Ewan planował coś zupełnie innego skoro
przyszedł i skakał po jej materacu próbując ją wybudzić.
-
Musimy sprawdzić czy są prezenty!
Z
niechęcią przyznała mu rację. Wiedziała, że dzieci czekają na
dzień Bożego Narodzenia przez cały rok i nie chciała popsuć
wrażeń dwójce braci. Leniwym krokiem stanęła, pochyliła głowę
w dół tak, że wszystkie ognistorude włosy spłynęły w dół i
związała je w wysoką kitkę. Poprawiła pidżamę i uśmiechnęła
się na tyle szczerze na ile było ją wtedy stać. Z nieco udawanym
podekscytowaniem zbiegła schodami na dół i usiadła przez
złoto-czerwonym drzewkiem, pod którym kryła się góra prezentów.
Z
autentycznym zachwytem oglądała Ewana i Connora rozdzierających
kolorowy, ozdobny papier na kolejnych i kolejnych pudełkach.
Zaskoczenie malujące się na ich twarzach przyprawiało ją o
przyjemne dreszcze, szczerze cieszyła się razem z nimi. Byli tacy
szczęśliwi, każda nowa zdobycz, nowa zabawka, sprawiała im tyle
radości.
-
O, zobacz. Ten jest dla ciebie.
Starszy
z braci podał dziewczynie podłużne pudełeczko, które – gdyby
nie jego wysokość – wyglądałoby jak zwykła koperta. Ze
spokojem pozbyła się opakowania, po czym nieśpiesznie otworzyła
wieczko. Taksowała wzrokiem jego zawartość, ale o ile otwierała
je ze ślimaczym tempem, o tyle zamykała z prędkością światła.
Ostrożnie, jakby nie dowierzając otworzyła je jeszcze raz i
wpatrywała się jak zaczarowana.
-
Wesołych Świąt, córeczko – w jej uszach zabrzmiał szept
ojcowskiego głosu.
● ●
●
dobry wieczór. znowu w sobotę, bo miałam nocowanie i nie dałabym rady ;) ogólnie to nie wiem jak wyszedł ten rozdział, nie chce mi się go sprawdzać, bo mnie głowa boli. do tego zdołowałam się, że hiszpania żegna się z mundialem, smutno mi. ale za tydzień wakacje, a za jedenaście dni koncert. juhuuu! buźka ♥
proszę o komentowanie ;)
jeśli chcesz być informowana zapisz sie tutaj
Troche to przykre, ze mama Ariel byla/jest chora k sluch po niej zaginal ;/
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie coz takiego Ariel otrzymala w prezencie od swojego ojca :)
Rozdzial bardzo fajny :3 czekam na nexta xx
@sluumberr
Kochanie świetne jak zwykle❤❤❤❤ ahh dowiedziałam się wreszcie o przeszłości Ariel. Mama... Ciekawe czy jeszcze kiedys ja spotka. Mam nadzieje,ze a nastepnym rozdziale wyjasni sie sytuacja z Harrym. Czemu nie mogl jej odwiesc. Czekam z niecierpliwosci Na next
OdpowiedzUsuń@PModzelewska
Ciekawa jestem co jej tata dal w kartce. .... hmm... dobra czejam :*
OdpowiedzUsuńTak trochę smutno mi się zrobiło, jak czytałam o wspomnieniach Ariel... :/
OdpowiedzUsuńJa chcę już następny rozdział!! Muszę się dowiedzieć, co dostała od swojego taty!
Nareszcie się dowiedzieliśmy czegoś o rodzinie Ariel.
OdpowiedzUsuńTrochę to smutne, że przez 14 lat nie miała kontaktu z ojcem, a później jak odzyskała z nim to straciła go z matką.
Mam nadzieję, że niedługo, ta cała sprawa się wyjaśni.
Ten rozdział zostawia mi dużo zagadek, nad którymi się pewnie dłuuugo będę zastanawiała ....
Nie mogę się doczekać następnego rozdziału. :)
Pozdrawiam
@ThisIsEnd_
rozdział bardzo fajny! <3
OdpowiedzUsuńciekawa jestem co bylo w tej kopercie :P
nie mogę się doczekać kolejnego :) @ojda_ojda
Po pierwsze uh, uwielbiam Twoje opisy w tym rozdziale, bardzo mi się podobają! Zastanawiam się co Ariel dostała skoro aż tak zareagowała.. mam nadzieję, że się dowiemy! :)
OdpowiedzUsuńSprawa mamy wydaje się być trudna, bo z początku nawet nie wydawała się być aż taką złą mamą, nawet nie pomyślałam o tym, że mogłaby być chora psychicznie. Jednak ciesze się, że później mogła zadecydować co do swojej przyszłości.
Podoba mi się, że wplotłaś coś spokojnego, to też wielki plus. No i wiemy jak to się potoczyło, że pojawiła się na obozie i poznała Harry'ego. Fajnie podoba mi się i z niecierpliwością czekam na 11! :)x