Jeśli przeczytałaś - skomentuj proszę.


Rozdział 10

Zima w stolicy Irlandii była nawet chłodniejsza niż w Londynie. Dublin pokryty był puszystą, śnieżną kołderką, której stale przybywało. Nie było to dla Ariel problemem, wręcz przeciwnie – nie wyobrażała sobie świąt bez białego puchu.
Taksówka zatrzymała się przed zajazdem do domu jej ojca. Jej rodzinnego domu, który kochała całym sercem. Niezdarnie wygrzebała się z pojazdu, kierowca pomógł jej wyciągnąć bagaż i zanim zdążyła się obejrzeć już go nie było. Przystanęła na chodniku lustrując wzrokiem budynek. Jednorodzinny domek z piętrem i sporym ogrodem, który przez spory odcinek czasu zamieszkiwała tylko jedna osoba. Westchnęła melancholijnie i pociągnęła za rączkę walizki kierując się w stronę drzwi. Szła powoli, głęboko wciągając powietrze, jakby chciała napełnić płuca znajomym powietrzem do granic możliwości. Mimo że od dwóch, niemal trzech, lat to stolica Wielkiej Brytanii oficjalnie była jej domem, to miejsce, ten dom i atmosfera panująca w Dublinie na zawsze była jej drugim miejscem na Ziemi.
Siłowała się z walizką usiłując wciągać ją po schodach. Szło jej całkiem nieźle, choć nie można powiedzieć, że dobrze. Ciężka torba uparcie chciała pozostać stopień niżej. Po kilku mocniejszych szarpnięciach w końcu stała na szczycie schodów. Odetchnęła głęboko i nacisnęła guziczek dzwonka do drzwi. Nie obawiała się przyjazdu tutaj, nie obawiała się ludzi, którzy przecież byli jej bliscy. Obawiała się niewygodnych wspomnień, które z powodzeniem maskowała, które jednak lubiły wracać w takich nostalgicznych momentach jak wspólnie, rodzinnie spędzany czas.
- Moja mała myszka! Chodź no tu, kurduplu!
Zza drzwi wyłonił się wysoki mężczyzna. Szeroko uśmiechał się do dziewczyny i gestem zachęcił do wejścia. Na włosach nadal nie było ani śladu jego wieku, ciemne blond pokręcone kosmyki opadały bezładnie na jego czoło. Broda przyprószona rudawym zarostem również odejmowała mu lat. Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że jest to ojciec Ariel, mieli te same bystre, zielone oczy oraz dość bladą cerę ze sporą ilością jasnobrązowych piegów. Kiedy, śmielej już, przekroczyła próg domu zatopił ją w niedźwiedzim uścisku, jak gdyby nie widział jej przez pół życia. Choć tak naprawdę było to tylko kilka miesięcy, dziewczyna zawitała tam podczas jego czterdziestych piątych urodzin.
Odwiesiła kurtkę na wieszak, a lekko przemoknięte buty postawiła tuż pod szafką. Już czuła się jak u siebie. Z kuchni dobiegł ją promienny głos Paige, jej macochy. Uśmiechnęła się na myśl o kobiecie i poszła do pomieszczenia, w którym potrafiły spędzać godziny rozmawiając o głupotach. Oparła się o framugę drzwi przyciskając biodro do drewna i zakładając ręce na piesi. Malutki uśmiech nie schodził jej z twarzy kiedy obserwowała drobną kobietę uwijającą się przy rozmaitych potrawach. Czasem była bardzo nierozgarnięta, czekała więc aż zauważy, że w pokoju jest więcej osób niż było przed momentem.
- Ariel? Ariel, kochanie, w końcu jesteś! Tata mnie przestraszył, że utknęłaś w burzy śnieżnej, nawet nie wiesz jak się bałam! W końcu na starych śmieciach – zaśmiała się i również przytuliła piegowatą.
W większości przypadków, jakie były znane młodej Doyle, macocha była kimś kogo omijało się szerokim łukiem, obgadywało z przyjaciółkami i po prostu gardziło. Jej sytuacja przestawiała się nieco inaczej. Naprawdę lubiła Paige, mogła nawet powiedzieć, że ją kochała. Traktowała ją jak prawdziwą córkę, nie tylko jak pasierbicę. Do tego uszczęśliwiała jej ojca, co sprawiało radość także dziewczynie. Losy Ariel były dość poplątane, nie tylko jej, ale także jej rodziców. Zanim jednak natłok myśli zdążył nawiedzić rudowłosą, do kuchni wbiegło dwóch chłopców.
- Cześć! - krzyknęli równocześnie przeciągając wyraz.
Sześcioletni Ewan i siedmioletni Connor z wzajemnością uwielbiali swoją przybraną siostrę. Nigdy nie pytali dlaczego nie są podobni lub dlaczego dziewczyna mówi do ich mamy po imieniu. Po prostu ją zaakceptowali, bo od zawsze z nimi była.
- Przywiozłaś nam prezenty? - zapytał młodszy z braci. Na myśl o kolorowych upominkach od starszej siostry świeciły mu się oczy, a źrenice były rozszerzone jak u kota w ciemną noc.
- Ja? A kim ja jestem? Poczekajcie do gwiazdki, może Gwiazdor uzna, że byliście grzeczni i coś wam skapnie w przydziale – uśmiechnęła się pokrzepiająco.
- Ale... ale... ty zawsze... - zająknął się drugi.
- Już dobrze, dobrze. Mam dla was trochę słodyczy, dostaniecie wieczorem, zgoda? - ochoczo pokiwali głowami i zdawali się zapomnieć o większych prezentach.
- A... Luke? Przyjechał z tobą...?
- Przykro mi skarbie, tym razem musiał zostać w Londynie. Nie martw się, pozdrowię go od was.
Zawsze kiedy pojawiała się w Dublinie miała wrażenie, że zmieniają się tylko nazwiska. Będąc w Anglii na co dzień przebywała z kochającym małżeństwem, Tonym i Sienną i dwójką ich rozbrykanych córek, Claire i Chloe. W Irlandii zamieniała ich po prostu na Dylana i Paige, i dwójkę rozbrykanych synów, to wszystko.
Nie zdążyła nawet przysiąść przy kuchennym stole, bo tata natychmiastowo zawiązał jej na szyi fartuch i postawił przed nią ulubiony kubek wypełniony czarną lecz słodką kawą. Upiła łyk i odłożyła w bezpieczne miejsce.
- W końcu na coś nam się przyda ta twoja szkoła kucharska. Znalazłabyś pracę w zawodzie. Jakby co, to wiesz, u mnie drzwi są zawsze otwarte – mrugnął do niej i zabrał się do wyrabiania ciasta.
Te kilka zdań skutecznie otworzyły wrota wspomnień i nic nie było w stanie ich zamknąć.
Ponad dwadzieścia lat temu, w jakieś upalne lato, gdzieś na zachodnim wybrzeżu Anglii, spotkało się dwoje ludzi. Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, prawdopodobnie w ogóle nie była to miłość. Przynajmniej nie psychiczna. Ta dwójka ludzi nie wiedziała o sobie prawie nic. Po prostu wspólnie spędzali czas rozkoszując się każdą radosną chwilą. Być może gdyby nie jeden mały szczegół mogliby nazwać te wakacje najlepszymi w życiu. Jednak bajka prysła równie szybko jak się zaczęła.
Kobieta oznajmiła, że jest w ciąży. Nie sądzili, że do tego dojdzie, w ogóle się tego nie spodziewali. W pierwszych sekundach Dylan chciał po prostu odwrócić się od Kristine, zostawić ją z przypadkowym dzieckiem i wrócić do Irlandii. Coś go jednak tknęło, że nie może tak skrzywdzić niewinnego maleństwa. Nie potrafił powiedzieć dziewczynie, że ją kocha, że chce spędzić z nią resztę życia. On tego najzwyczajniej w świecie nie czuł. Zaoferował jednak pomoc, by nie wyjść na totalnego ignoranta.
Kristine Murphy była jednak uparta i mimo wiedzy, że siedem lat starszy mężczyzna mógłby się nią zaopiekować i dzieckiem odrzuciła tę propozycję. Odesłała go tam, skąd pochodził i chciała urwać kontakt. Nie do końca wyszło, choć mało brakowało. Wraz z ciążą dziewiętnastolatka porzuciła plany o studiach i jakichkolwiek wielkich wizjach na życie. Pogodziła się ze swoim losem, podjęła kilka kursów by choć trochę podwyższyć swoje kwalifikacje i znaleźć jakąś pracę. Wszystko szło dobrze, do czasu.
Urodziła się dziewczynka. Dylan nalegał by dać jej nazwisko ojca, nieugięta nastolatka przystała jedynie na dwuczłonowe nazwisko. W takim wypadku na świat przyszła Ariel Murphy-Doyle. Imię w istocie otrzymała po baśniowej małej syrence. Matka chciała przez to pokazać, że dziewczynka pomimo braku jednego z rodziców może znaleźć swojego księcia i żyć szczęśliwie. Ojciec nie wiedział jeszcze, że nie dane będzie mu spotykać się z córką częściej niż raz do roku.
Młoda Angielka odkąd niemowlę skończyło dwa latka podróżowała z nim po całym kraju. Mieszkały praktycznie w każdym możliwym hrabstwie, zazwyczaj nie zatrzymując się w żadnym miejscu na dłużej niż sześć miesięcy. Wydawałoby się, że nie mogą znaleźć swojego miejsca i szukają tego jedynego. Prawda była taka, że Kristine chciała odizolować Ariel od ojca.
Takie podróżowanie nie przeszkadzało dziewczynce nazbyt, aż w mamie coś pękło. Coraz mniej jadła, faszerowała się tabletkami, zmieniała miejsce zamieszkania już nie co pół roku, tylko co kwartał. Miewała bezsenne noce, czasem zdawała się rozmawiać sama ze sobą w nikomu nieznanym języku. Kristine się staczała, jakaś podejrzana choroba zżerała ją od środka.
Lato 2007 roku było dla małej Murphy-Doyle najszczęśliwszymi wakacjami pod słońcem. Oderwała się od matki i mieszkania w Derby, w którym nawiasem mówiąc spędziły prawie dziewięć miesięcy, na całe trzy tygodnie. Obóz żeglarski w Waterloo był jej marzeniem od wczesnego dzieciństwa, które w końcu miało się spełnić. To właśnie tam spotkała Harry'ego, chłopca o dużych, zielonych oczach, który przez blisko miesiąc był dla niej przyjacielem.
Kiedy przyszedł czas roku szkolnego Kristine zapowiedziała, że tym razem dziewczynka będzie się uczyć w innej szkole, oddalonej o kilkaset kilometrów od dotychczasowego miejsca zamieszkania. Zapakowała córkę i psa, Bowiego, z którym obsesyjnie jeździła na wystawy, które regularnie przegrywał, do pociągu i pojechały do Szkocji. Ariel nie miała żadnego kontaktu z małym Stylesem, nie mogła mu więc powiedzieć, że nie mieszka już godzinę drogi od niego, tylko cały kraj wzdłuż. Nie miała na to szansy, jej przyjaźń z sympatycznym chłopcem po prostu, bez słowa pożegnania, się skończyła.
Można by myśleć, że robiło się tylko gorzej, ale w tamtym momencie do akcji wkroczył Dylan Doyle. Dziewczynka miała już czternaście lat i sąd mógł jej wysłuchać. Ona miała zaś do powiedzenia, że pragnie zostać z ojcem i przybrać tylko jego nazwisko. Matka również stawiła się na rozprawie, przy okazji zbadano ją i uznano za chorą psychicznie. Od tamtego czasu nastolatka zamieszkała z Dylanem i jego, młodszą o pięć lat, żoną, która spodziewała się dziecka. Rozwiązanie przypadło na późny listopad tego samego roku, a kolejnego roku na świat przyszedł kolejny przyrodni braciszek. Stworzyli razem rodzinę, o której przez całe życie mogła tylko marzyć.
Z letargu wyrwał ją odgłos stłuczonej szklanki i siarczyste, trochę niewyraźne przekleństwo płynące z ust taty. Uśmiechnęła się i schyliła by pomóc w sprzątnięciu bałaganu. Przypominała sobie tę historię prawie za każdym razem, kiedy tu była. Nie miała ochoty wspominać matki, nie zastanawiała się nawet gdzie się teraz znajduje i co się z nią dzieje. Wizje przeszłości same nawiedzały jej głowę i nie chciały z niej wyjść, dopóki nie dokończyły historii.
Od natłoku myśli rozbolała ją głowa. Przeszła do salonu, gdzie chłopcy niezdarnie próbowali ubrać choinkę. Świąteczne drzewko było w opłakanym stanie, bombki i łańcuchy porozwieszane bez żadnego pomyślunku wiły się między gałązkami. Z dezaprobatą pokręciła głową i zabrała się za ozdabianie iglaka.

- Ariel, Ariel, Ariel!
Czuła jak coś niepokojąco rusza jej łóżkiem i usiłuje ją z niego zwlec. Zamrugała kilkakrotnie i naciągnęła kołdrę na głowę zerkając uprzednio na mały zegarek stojący na szafce nocnej. Było ledwie kilka minut po dziesiątej, a ona miała wolne, co oznaczało, że chciała się wyspać. Ewan planował coś zupełnie innego skoro przyszedł i skakał po jej materacu próbując ją wybudzić.
- Musimy sprawdzić czy są prezenty!
Z niechęcią przyznała mu rację. Wiedziała, że dzieci czekają na dzień Bożego Narodzenia przez cały rok i nie chciała popsuć wrażeń dwójce braci. Leniwym krokiem stanęła, pochyliła głowę w dół tak, że wszystkie ognistorude włosy spłynęły w dół i związała je w wysoką kitkę. Poprawiła pidżamę i uśmiechnęła się na tyle szczerze na ile było ją wtedy stać. Z nieco udawanym podekscytowaniem zbiegła schodami na dół i usiadła przez złoto-czerwonym drzewkiem, pod którym kryła się góra prezentów.
Z autentycznym zachwytem oglądała Ewana i Connora rozdzierających kolorowy, ozdobny papier na kolejnych i kolejnych pudełkach. Zaskoczenie malujące się na ich twarzach przyprawiało ją o przyjemne dreszcze, szczerze cieszyła się razem z nimi. Byli tacy szczęśliwi, każda nowa zdobycz, nowa zabawka, sprawiała im tyle radości.
- O, zobacz. Ten jest dla ciebie.
Starszy z braci podał dziewczynie podłużne pudełeczko, które – gdyby nie jego wysokość – wyglądałoby jak zwykła koperta. Ze spokojem pozbyła się opakowania, po czym nieśpiesznie otworzyła wieczko. Taksowała wzrokiem jego zawartość, ale o ile otwierała je ze ślimaczym tempem, o tyle zamykała z prędkością światła. Ostrożnie, jakby nie dowierzając otworzyła je jeszcze raz i wpatrywała się jak zaczarowana.
- Wesołych Świąt, córeczko – w jej uszach zabrzmiał szept ojcowskiego głosu.

 ● ● ● 

dobry wieczór. znowu w sobotę, bo miałam nocowanie i nie dałabym rady ;) ogólnie to nie wiem jak wyszedł ten rozdział, nie chce mi się go sprawdzać, bo mnie głowa boli. do tego zdołowałam się, że hiszpania żegna się z mundialem, smutno mi. ale za tydzień wakacje, a za jedenaście dni koncert. juhuuu! buźka ♥  

proszę o komentowanie ;)
jeśli chcesz być informowana zapisz sie tutaj

7 komentarzy:

  1. Troche to przykre, ze mama Ariel byla/jest chora k sluch po niej zaginal ;/
    Ciekawi mnie coz takiego Ariel otrzymala w prezencie od swojego ojca :)
    Rozdzial bardzo fajny :3 czekam na nexta xx
    @sluumberr

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochanie świetne jak zwykle❤❤❤❤ ahh dowiedziałam się wreszcie o przeszłości Ariel. Mama... Ciekawe czy jeszcze kiedys ja spotka. Mam nadzieje,ze a nastepnym rozdziale wyjasni sie sytuacja z Harrym. Czemu nie mogl jej odwiesc. Czekam z niecierpliwosci Na next
    @PModzelewska

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawa jestem co jej tata dal w kartce. .... hmm... dobra czejam :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak trochę smutno mi się zrobiło, jak czytałam o wspomnieniach Ariel... :/
    Ja chcę już następny rozdział!! Muszę się dowiedzieć, co dostała od swojego taty!

    OdpowiedzUsuń
  5. Nareszcie się dowiedzieliśmy czegoś o rodzinie Ariel.
    Trochę to smutne, że przez 14 lat nie miała kontaktu z ojcem, a później jak odzyskała z nim to straciła go z matką.
    Mam nadzieję, że niedługo, ta cała sprawa się wyjaśni.
    Ten rozdział zostawia mi dużo zagadek, nad którymi się pewnie dłuuugo będę zastanawiała ....

    Nie mogę się doczekać następnego rozdziału. :)
    Pozdrawiam
    @ThisIsEnd_

    OdpowiedzUsuń
  6. rozdział bardzo fajny! <3
    ciekawa jestem co bylo w tej kopercie :P
    nie mogę się doczekać kolejnego :) @ojda_ojda

    OdpowiedzUsuń
  7. Po pierwsze uh, uwielbiam Twoje opisy w tym rozdziale, bardzo mi się podobają! Zastanawiam się co Ariel dostała skoro aż tak zareagowała.. mam nadzieję, że się dowiemy! :)
    Sprawa mamy wydaje się być trudna, bo z początku nawet nie wydawała się być aż taką złą mamą, nawet nie pomyślałam o tym, że mogłaby być chora psychicznie. Jednak ciesze się, że później mogła zadecydować co do swojej przyszłości.
    Podoba mi się, że wplotłaś coś spokojnego, to też wielki plus. No i wiemy jak to się potoczyło, że pojawiła się na obozie i poznała Harry'ego. Fajnie podoba mi się i z niecierpliwością czekam na 11! :)x

    OdpowiedzUsuń

Pisane tu treści są dziełem mojej wyobraźni.

Jeśli przeczytałaś i ci się spodobało - zostaw po sobie ślad, daj znać że tu byłaś.

Jeśli nie podoba ci się to co czytasz po prostu wyjdź z tego bloga.
Naciśnij czerwony przycisk zamiast zostawiać antymotywujące komentarze.